Witam czytających.
Napiszę o swojej przygodzie i refleksji z podróży do Chorwacji. Albo nie. Zacznę od razu od refleksji - " bez assistance nawet nie myślcie o podróżowaniu do tego skądinąd pięknego kraju jakim jest Chorwacja !!!!!!!!!! "
Pojechaliśmy rok temu do Primosztenu. To była nasza baza wypadowa. Stamtąd zrobiliśmy objazd do Maczugore, Mostaru i Dubrownika. W drodze z Dubrownika jakieś 80 km od niego w nocy na górskiej ścieżynie rozkraczył się nam Passat B6 2006 rok, zapaliła się na czerwono kontrolka oleju ( kolejna refleksja - broń Boże nie jedźcie Passatem B6 2.0 TDi który ma ponad 200.000 tysięcy km ). Ciemna noc, czarna dupa i czarna rozpacz. WOkoło ni żywego ducha, stoimy na stromym podjeździe, człowieków brak, samochodów tym bardziej. Pierwsza myśl, dzwonimy do ubezpieczyciela, przecież mamy Assistance - hurraaaa. Dzwonimy. Miła pani z PZU oświadczyła, że owszem mamy ale na kraj (ubezpieczyciel twierdził że mamy full opcję). Może nas skontaktować z chorwackim przedstawicielem lecz za holowanie trzeba bedzie zapłacić ( jakieś kosmiczne pieniądze ). W międzyczasie, minął nas stary wysłużony a jakże Passat, niechybnie lata swojej świetności miał za sobą lecz miał tę/tę przewagę, że był sprawny. Po krótkiej rozmowie (mając talenty lingwistyczne można się porozumieć ) zaproponował, że nas doholuje do najbliższej miejscowości, gdzie jest hotel i gdzie są mechanicy - uffff. Nasza trójka (ja, żona i córka) byliśmy holowani przez załadowanego ludźmi starego pięknego na chodzie Passata w górę i w dół. Myślałem, że podczas tej przejażdżki zobaczę światełko w tunelu, gdyż kierowca nie ograniczał się przy dodawaniu gazu jakby zapomniał że na towarzyszy na ogonie. Poczciwy Passat też dawał radę jakby nigdy nic. Konkluzja - starym Passatem z przebiegiem ponad 200.000 km można śmiało jechać gdziekolwiek. Po pełnych wrażeń i emocji chwilach, gdy dotarliśmy do miejscowości, podwoje zamkniętego hotelu otworzył nam sam właściciel (a było już grubo po północy). Zmęczeni wykąpaliśmy się i położyliśmy spać. Sen nie przychodził, gdyż głowę zaprzątały myśli .... co dalej, co dalej..... Zmęczeni myślami - usnęliśmy. Rano, zjawił się znajomy właściciela hotelu z komputerem i bezpłatnie stwierdził że padła turbina i pompa oleju. Teraz dwie opcje, albo płacimy 1000 Euro i oddajemy samochód do warsztatu albo 700 i oddajemy auto do zaprzyjaźnionego mechanika. Wybraliśmy drugą opcję bo w końcu 300 Euro piechotą nie chodzi. Miły właściciel podwiózł nas do Splitu skąd autobusem udaliśmy się do Primosztenu. Naprawa miała potrwać parę dni więc szczęśliwi mieliśmy czekać na telefon. Po 2 dniach kontrolnie zadzwoniłem do mechanika który z rozbrajającą szczerością oświadczył że : 1. sprawdził czy to aby na pewno turbina. 2 . nie sprawdził czy padła pompa. Krew zaczęła krążyć jakoś dziwnie szybciej w moich żyłach. Mówię mu że ja jako laik wiem że jedno wynika z drugiego i jak padła turbina to padła i pompa. Zamilkł, zadumał się i powiedział że oddzwoni. Oddzwonił po 3 godzinach i powiedział że pompa też padła. Ręce mi opadły kiedy poinformował mnie że części brak i trzeba je sprowadzać z Bośni albo z Włoch albo Niemiec, a najlepiej jak je sami sprowadzimy. Mamy wtorek, zanim sprowadzę części co najmniej czwartek-piątek, zanim on to poskłada będzie może sobota a może poniedziałek a w poniedziałek córka ma rozpoczęcie roku szkolnego ale to akurat nie był problem. Co robić, co robić ??? Burza mózgów. Koszty turbiny ze sprowadzeniem i montażem takie że mielibyśmy wakacje w Dubaju all inclusive. Jakiś kosmos. Dalej burza mózgów. W Primosztenie spotkaliśmy ziomka z naszych stron ( Podlasie ) , który doradził nam aby zaholować auto do kraju bo : 1. nie wiadomo czy dostaniecie to co trzeba , 2. nie wiadomo kiedy to dostaniecie, 3. nie wiadomo czy aby na pewno wam to wsadzą do auta , 4. nie wiadomo czy jak wsadzą to to będzie działać.
Za dużo nie wiadomych. Po wyliczeniu kosztów holowania i po obdzwonieniu firm w polsce ( roaming drogi więc 400 zł poszło w chmury ), znaleźliśmy gościa który nas przewiózł do kraju. Tu od razu dygresja że potrzebny był taki lawieciaż, który może też nas przewieźć w kabinie bo w samochodzie nie wolno. Za 3800 szczęśliwie dotarliśmy do kraju gdzie w końcu skorzystaliśmy z assistance i dostaliśmy hotel oraz zastępcze auto - tu kolejna dygresja bardzo ważna, ważna jak wszystkie pozostałe - sprawdzajcie czy macie na samochód zastępczy - tu dygresja w dygresji - samochód zastępczy musi być w klasie takiej samej ale nie niższej niż wykupiona polisa - bo nam początkowo wcisneli Fiata Brava czy Brawo takie małe coś jak Opel Corsa (ta stara wersja) - tak więc sprawdzajcie czy macie na samochód zastępczy wykupioną przez firmę dającą Wam to auto ubezpieczenie AC i NNW. Nam chcęli wcisnąć tego Fiata bez AC i NNW - no jakaś kpina. Jeszcze wmawiali że ich samochody mają wykupioną polisę. W ubezpieczeniu natomiast nie było nic zaznaczone aby tak faktycznie było, a że żona jest prawnikiem i nie daje sobie w kaszę dmuchać, spowodowała iż firma jednak przyznała się do tego że tylko nowe auta mają AC i NNW. W końcu dostaliśmy półroczną Avensis kombi. Aha. Auto zostawiliśmy u mechanika z assistance na południu kraju. Po dojechaniu Toyotą, poczekaliśmy na naprawę auta - ( tydzień) - regeneracja turbiny 3000 zł - po czym odstawiłem Toyotę i odebrałem swoje auto i wróciłem do domu - paliwo 400 zł. Koszt nieposiadania assistance wyniósł mnie 7200, przy czym gdybym wiedział to w PZU bo tu miałem wykupioną polisę na 2 tygodnie przed wyjazdem mogłem wykupić pakiet na Europę za uwaga .... 210 zł .... i miałbym wszystko w przysłowiowej D...ie.
Konkluzja - podróże kształcą a nieznajomość umów (wszelakich) szkodzi.